Takie urodziny zdarzają się raz na sto lat! Do bardzo wąskiego, ale jakże zaszczytnego grona wadowickich stulatków dołączył właśnie Pan Tadeusz Pacanek z Barwałdu Dolnego. Urodziny świętował w obecności najbliższych. Jaki jest jego przepis na długowieczność?

15 - Pan Tadeusz Pacanek dołączył do grona stulatków!

W środę 15 lutego burmistrz odwiedził Pana Tadeusza z koszem prezentów, wielkim bukietem kwiatów i listami gratulacyjnymi, przesłanymi od premiera. Był tort, wiele ciepłych słów oraz wspomnień. Kolejny mieszkaniec naszej gminy dołączył do wyjątkowego grona 100-latków. Pan Tadeusz urodził się 11 lutego 1923 roku. Już jako młodej osobie przyszło mu doświadczać trudnych czasów wojennych… Tak długie życie jest wielką skarbnicą doświadczeń i przeżyć dla wielu pokoleń.

Nasz stulatek czuje się dobrze, narzeka jedynie na słuch. Jego historia jest niezwykła. Mężczyzna cieszy się życiem, w wieku 75 lat zrobił sobie prawo jazdy! Mieszka w otoczeniu swojej ukochanej rodziny. Ma czterech wnuków, 11 prawnuków i jedną praprawnuczkę, która jest jego oczkiem w głowie.

331248623 3513918232162425 436507546064152505 n 1 - Pan Tadeusz Pacanek dołączył do grona stulatków!

Podczas rozmowy Pan Tadeusz zdradził zaskakujący sposób na swoją długowieczność.

Jak zawsze przy okazji wizyt u 100-latków zapytałem naszego jubilata o sekret na długowieczność i odpowiedź była zaskakująca – słodzić herbatę tak, żeby była gęsta i solić pomidora tak, żeby był biały.

 

Pan Tadeusz jest trzecim, najstarszym mieszkańcem naszej gminy. Na czele stoją kobiety, na pierwszym miejscu od dłuższego czasu znajduje się Pani Helena Kupiec z ulicy Iwańskiego w Wadowicach – 102 lata i 4 miesiące, a na drugim miejscu Pani Janina Klaja z osiedla Kopernika – 101 lat i 3 miesiące.

Przeczytajcie kilka słów, które w wielkim skrócie przedstawiają pracowite, oddane rodzinie – stuletnie życie Pana Tadeusza Pacanka z Barwałdu. Poznajcie jego wyjątkową historię, którą opisuje córka.

Urodził się 11 lutego 1923 roku. Miał starszego brata Jana i młodszego Józefa. Jego Rodzice byli biedni. Kiedy rozpoczęła się wojna miał 16 lat. W czasie wojny przebywał w przymusowym obozie pracy w Brzeźnicy tzw. Służbie Budowlanej Baudienst. Junacy, czyli robotnicy przymusowi Baudienstu pracowali przy budowie dróg, mostów, linii kolejowych. To była ciężka praca, czasem ponad siły młodych niedożywionych chłopaków. Z Brzeźnicy często uciekał nocą do domu, 15 km na nogach by pobyć z chorym ojcem i wcześnie rano wrócić do pracy. Pewnego dnia nie wrócił do Brzeźnicy a ponieważ groził mu za to obóz karny, posługując się dokumentami brata Jana wyjechał do Austrii, również do pracy przymusowej. Tam przebywał parę miesięcy ciężko pracując. Pewnego dnia razem ze swoim kolegą Dominikiem G. postanowili wrócić do domu. Opowiadając tę historię Tato mówił że było im już wszystko jedno. Praca była ponad siły i często o głodzie. Brat Jan wysłał mu telegram że Ojciec jest umierający, leży w szpitalu w Wadowicach. Niestety nie wiem jak dotarli do Wiednia. Z Wiednia pociągiem dojechali do Wadowic i nocą w zimie z Wadowic na nogach przez Skawę przyszli do Barwałdu. Na Skawie była granica między terenami wcielonymi do III Rzeszy a Generalnym Gubernatorstwem. Gdyby ich złapano dostali by się do obozu zagłady w Oświęcimiu. W domu nie mógł być długo. Przez cały czas szukała go policja za ucieczkę z Junaków. Spał po polach i w lesie. W końcu sam zgłosił się do Brzeźnicy. Z Brzeźnicy przewieziono go do obozu karnego „Liban” w Krakowie. Był to obóz dla uchylających się od pracy Junaków. Praca tam była bardzo ciężka, nie było ubrań ani butów. Panował głód, znęcano się nad więźniami, bito ich za najmniejsze przewinienie. Tato zimą nogi miał owinięte szmatami i drutem. Jako więzień nogi miał skute łańcuchami. W obozie przebywał około 6 miesięcy. Przemarznięcia i głodowe porcje żywieniowe sprawiły że na całym ciele pojawiały się czyraki. Lekarz więzienny przecinał je nożem i trzeba było dalej iść do pracy. Długo po wojnie na karku, rękach, plecach miał blizny po przeciętych czyrakach. Nawet po wojnie pojawiały się na jego ciele bardzo często.

W czasie wojny zmarł mu ojciec. W domu była jeszcze większa bieda. Po wojnie pracował na gospodarstwie, w kamieniołomie w Kozach, przy budowie mostu w Andrychowie aż w końcu podjął pracę w Wytwórni Silników Wysokoprężnych w Andrychowie gdzie dopracował do emerytury.

W 1947 roku ożenił się z o 3 lata młodszą Honoratą, która od jedenastego roku życia była sierotą. Parę miesięcy po ich ślubie umarła również Jego Mama. Po Rodzicach został im tylko rozsypujący się dom i 2.5 ha pola (w 11 kawałkach rozproszonych po całej okolicy). Jako małżeństwo Rodzice przeżyli razem 69 lat. Mieli 5 dzieci ale tylko pierwszy syn i ostatnia córka przeżyli. Troje dzieci zmarło bądź to w czasie porodu albo tuż po porodzie. Jako małżonkowie zawsze darzyli się szacunkiem i miłością. Będąc dziećmi mogliśmy czuć się bezpieczni i kochani.

Razem wybudowali dom. A budowali go własnymi rękami. Tato kopał piasek, ciosał kamienie na fundamenty, kopał piwnice i w końcu wypalał cegłę. Pomagali sąsiedzi i koledzy. Drewno do pieców w których wypalali cegłę mieli z rozbiórki starego domu w którym mieszkali. Pod koniec budowy nowego domu pozostała im ze starego tylko jedna izba w której mieszkali razem  z synem i hodowanymi zwierzętami. Było i tak że chcąc zapłacić majstrom budującym dom całą noc otrzepywali i zbierali jabłka w sadzie żeby zawieść je do skupu i mieć pieniądze na zapłatę.

Jego życie to ciężka praca. Pracował przecież na trzy zmiany. A po pracy nie mógł odpocząć tylko musiał budować dom potem stodołę i pracować na gospodarstwie. Mama zajmowała się domem, pracą na gospodarstwie, wychowywaniem dzieci i również miała pod opieką niepełnosprawnego brata swojego męża.

Bardzo ważną częścią życia mojego Taty była wiara. To z nim wieczorami kiedy nie był w pracy mówiło się pacierz. Nie do wyobrażenia była niedziela bez pójścia do kościoła choćby jak był zmęczony całym tygodniem pracy. Kiedy przeszedł na emeryturę do kościoła chodził codziennie. Teraz kiedy jest już słaby i do kościoła nie chodzi, codziennie siada przy stole do modlitwy która trwa około 3 godzin. Traktuje tę sferę swojego życia jak obowiązek. Modli się za nas, za zmarłych sąsiadów, kolegów. Codziennie prosi o błogosławieństwo i składa Bogu dziękczynienie za swoje życie. Modli się na głos więc często z rozrzewnieniem słucham jego rozmów z Jezusem i Maryją. 

 

Serdecznie gratulujemy panu Tadeuszowi pięknego jubileuszu i życzymy wielu kolejnych lat w tak świetnym zdrowiu, w gronie najbliższych.